W piątek, 15 listopada odbyło się kolejne spotkanie lokalnych poetów, tym razem motywem przewodnim były Zaduszki. Uczestnicy mieli okazję zaprezentować swoje najnowsze utwory, pełne melancholijnych rozważań nad przemijaniem i poszukiwaniem sensu istnienia.
Spotkanie odbyło się jak zawsze w twórczej i przyjaznej atmosferze, sprzyjającej wymianie myśli oraz inspiracji. Po prezentacjach odbyła się dyskusja, w której poeci dzielili się swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami na temat procesu twórczego, ale również zagadnień związanych z życiem i śmiercią. Spotkanie zakończyło się występem Piotra Mrozowskiego, który zaprezentował utwory nieżyjących już wykonawców. Mieliśmy przyjemność wysłuchać „Dni, których nie znamy” Marka Grechuty, „Zegarmistrz Światła Purpurowy” Tadeusza Woźniaka czy „Jesień idzie przez park” Czerwonych Gitar.
Poeci wracają do swojej codziennej pracy z nową dawką inspiracji, a uczestnicy już teraz nie mogą się doczekać kolejnych spotkań, które zacieśnią więzy lokalnej społeczności literackiej.
Utwory, które zostały zaprezentowanego podczas „Dobrego Wieczoru”:
Piotr Mrozowski
Na wschód
Na wschód
ich nocą wygnali
pod lufami
bagnetami
na wschód
w rytm huku kół
eszelonów
pociągów śmierci
i czarnych wron
jak ludzkie zwierzęta
w nieznane
ku bezkresowi
Syberii
i wiecznej zmarzlinie
ku katorżniczej pracy
ku kołchozom
ku odmarzniętym z trudu
i zimna palcom
ku bezimiennym krzyżom
i grobom zapomnianym
usianym w stepach
gdzie nikt nie zapłacze
mało kto powróci
nikt nie zakwili
a step otuli
ciszą swojego bezkresu
Epitafium dla śpiących
Spali w ciszy
wwieczności uwięzieni
między górą, dołem, bokiem
czekając na pory roku
na zabłąkanego przechodnia
na liść spadający
co dzień odmieni
spały rodziny całe
matki, ojce, córki, syny
wszystkie pokolenia
czekały na suchą zdrowaśkę
lub co najmniej jedno wspomnienie
spali bogaci i biedni
odarci z żądzy posiadania
i ziemskich zdobyczy
spali strojni i nadzy
otuleni Matką ziemią
spali przyjaciele
i wrogowie
w ciszy wpatrzeni
w hipnotyzujący płomień znicza
spali od wieków
czekając.
Anna Gwara Borowska
„Smętki”
Smutku bezbrzeżność ostateczna
Analiza odwieczna
Pochłania mnie, wsysa do wewnątrz
Pajęczyna lepka jak wieczność
I jeszcze nadziei łuna
A może, a nuż się uda
Odbić od ściany twardej
I wprost w ramiona otwarte
Wpaść i zapaść się błogo
Tak jak inni nie mogą
Nie chcą lub nie potrafią
Gdy stan ten mi się przytrafia
Wiruję z możliwościami
Z przeróżnymi opcjami
Obcymi alternatywami
Oswajam obrazy odległe
Wskrzeszam nadzieje poległe
I zrywy niepodległe
Cała ta barw paleta
Jest moja ale nie ta
Co dzieje się realnie
Lecz w głowie tylko mentalnie
Toczę tęczowe projekcje
Odbieram życiowe lekcje
I myślę sobie: za rogiem
Czeka to co okrzyknę Bogiem.
Jadwiga Teresa Supłacz Chromińska
Zadzwonię dziś do Nieba,
zapytam, jak ci minął dzień.
Czy masz cukrowe chmury,
czy księżyc daje cień,
a słońce wciąż ogrzewa
twą dobrą, czułą twarz,
czy masz tam w Niebie drzewa…
Zadzwonię dziś, zapytam,
czy ptaków masz tam sny,
ile waży tęsknota,
czy przyjdą słodkie dni…
Zadzwonię, bo wciąż wierzę
w to połączenie dusz,
chociaż pamiątki dobre
przykrywa czasem kurz.
Usłyszę Cię, bo czuję
Twojego serca bicie.
My, niebo, ziemia, dusza
– to nasze wieczne życie.
„Po cichu”
Tak nagle, po cichu
Zgasło Ci serce
Tak nagle, po cichu
Ostygły Ci ręce
I usta zamilkły
Oczy nie spojrzały
Ten świat bez Ciebie
nagle taki mały …
Tak mały, tak szary
I bez znaczenia
Tak pusty, tak smutny
Pełen cierpienia
Bo tęsknię za Tobą
W myślach Cię tulę
Tak bardzo próbuję
pogodzić się z bólem
Tak bardzo próbuję
Oddychać bez Ciebie
Czy jest Ci tam dobrze?
W tym pięknym niebie?
Weronika Gos
„Regulus”
Co noc
Gdy zamykam oczy
Budzę się gdzieś indziej
Jak córka oceanu
Tańczę pod wodą
Czekasz na mnie na powierzchni
Tańcząc na piasku
Ramiona niczym tarcza
W twoich oczach widać planety szczęścia do których wiecznie zmierzam
Pachniesz jak dom
Twój aksamitny bartyon to mój ulubiony dźwięk
Pamiętam emocjami
Więc nie wyjdziesz już z mojej głowy
Zakochałam się w nadziei
Nie chcę cię puścić
Nigdy w życiu
Jesteś dla mnie nieskończonym źródłem eskapizmu
Leczysz rany których nawet nie zrobiłeś
Nigdzie cię nie ma a jednak jesteś wszędzie
Wciąż się zastanawiam
Czy to ja znalazłam ciebie?
Czy to ty znalazłeś mnie?
Gdzie byłeś przez te wszystkie lata?
Czy należę do twojego świata?
Nie odpowiesz na te pytania
Mam odpowiedź w twoim oczach
Stara dusza nigdy nie umiera
Żegnamy się bez słowa
Ta cisza jest ogłuszająca
Więc gdy się obudzę
Ciebie już nie ma
Ciągle płynę topiąc się
Szukam siebie.
Żagiel porywa wiatr na statku.
Pakuje zło w mój plecak smutku i wyrzucam za burtę
Może pomoże.
Droga nie jest łatwa
Chociaż blizny siły pomagają
To i tak nie wystarczy
W ciemności oglądam planety szczęścia nad moim czołem
Są takie beztroskie
Boże chcę być jedną z nich.
Ludzie to martwe dusze
Nie chcę do nich należeć
Boję się ciemności
Proszę złap mnie za rękę i zaprowadź do planet szczęścia
Paweł Lipiński
Dusza
Kurz pajęczyny w pękniętej szybie
Szarość chmur, wiatr, smutny płacz deszczu.
Gdzieś tam w ciemności zły na nas dybie?
Czy dusze zmarłych w tę noc złowieszczą?
Już mgiełką mglistą spłynęła zjawa.
Co to takiego? To dusze z nieba.
Zobacz duszyczko tu napój i strawa.
Nie! Mi jest modlitwy bardzo potrzeba.
Waszego serca i waszych wspomnień.
Żeby przyklęknąć, zdrowaśkę zmówić.
Pomyśleć o tym, jaki ślad po mnie.
To jest konieczne dla wszystkich ludzi.
Tradycja i wiara
To czas pochmurny, mglisty i szary.
Wzywanie duchów, gusła i czary.
Tak było w Polsce, kiedyś przed wieki
Pamięć tych co na zawsze zamknęli powieki.
Wierzono mocno, że przyjdą w ten dzień
Widziano postać, widziano cień.
Na grób stawiano strawę i picie
By ich posilić na tamto życie.
A my wierzymy w wieczność duszy
Prawa Bożego nic nie poruszy.
Wierzymy w karę, w Nieba szczęśliwość.
Tam doprowadzi nas jego miłość.
Strawą dla duszy modlitwa nasza,
Która dziękuje, która uprasza.
Pamięcią dzisiaj- bliskich wzywamy
Wciąż dla nich miłość, szacunek mamy.
Łezka, zaduma i wspomnienia.
Drobne gesty i przytulenia.
Uśmiechy, wspólnych posiłków smaki.
Wesołe chwile i z Nieba znaki.
Ta ciągła pamięć, przodków wspomnienie
Są dla nas święte, bo to korzenie.
Naszego trwania, naszej spuścizny,
Naszego domu, wioski, Ojczyzny.
Prawo wyboru
Szatan przybiera postaci różne.
Krwawe ślepię, spojrzenie usłużne.
Kły i ogon, kopyta i rogi
Lub cichy szept i uśmiech błogi.
Po śmierci nie będzie już trzeciej drogi.
Albo Ci honor i Bóg jest drogi,
Alboś zepsuty i w zdradzie zbrukany.
Będzie ci ogień lub dar raju dany.
Czas powstać
Były rozbiory. Niczym sukno
Polskę rozdarli na krwawe części.
To dom i Ojczyzna, a nie płótno.
Miłość, rodzina, troska i szczęście.
Zabrali siłą, bronią, knowaniem.
W niewoli ziemia, w niewoli ludzie.
A potem walka i śmierć. Powstanie.
Przeciwko jarzmu, pętom, obłudzie.
Ile krwi polskiej spłynęło w boju.
Tak wiele mogił i bohaterów
By żyć w wolności, szczęściu, pokoju.
A ile modlitw by dojść do celu.
Aż przyszedł dzień tak upragniony
Przez pokolenia wyczekiwany.
Choć tak tragicznie był okupiony.
Dzień wolności Polski kochanej.
Dziś bez wystrzału i bez oręża.
Sami w niewolę się oddawamy.
Obcego naród wybrał na męża
Czy mamy mądrość, czy honor mamy?
Jesienna miłość
Czy można zakochać się jesienią?
Czy żółte liście serce zmienią?
Tak, że w marazmie uśnie cicho
Rządzić nim będzie marne licho?
Czy trzeba nam soczystej zieleni
Mięty, pistacji, limonki cieni,
Żeby uczucie kwiatem wzrosło?
Czy to możliwe jest tylko wiosną?
Trzepotu powiek do tego potrzeba
Co chronią oczy koloru nieba.
Wyobrażenia słodyczy, uciech.
Jak dynamit wybuchnie uczucie.
W jesieni roku, jesienią życia
Jest pełne prawo do serca bicia.
Gdy jest pragnienie i jest ochota,
To wielkie szczęście, to serca cnota.
Można zakochać się też w jesieni
W gamie barw, setkach odcieni,
W czerwieniach, fioletach, amarancie
Gdy na ich nutach słońce tańczy.
O Tomku
Była sobie wiewióreczka,
Z rudą kitką panieneczka.
Miała dziuplę, a w niej domek.
Na wiewiórkę patrzył Tomek.
Po gałązkach tak skakała,
Między drzewa tak hasała,
Że aż Tomek klaskał w ręce.
A miał lat pięć, nie więcej.
Postanowił sam spróbować,
Jak wiewiórka pofiglować.
No i skręcił sobie nóżkę.
Teraz Tomek leży w łóżku.
Morał z tego płynie taki,
Że wiewiórki nie chłopaki.
Dla nich skoki to jest raj,
A ty chłopcze w piłkę graj.
Reklama reklamy
Bardzo uwielbiam wszelkie reklamy
Jestem w nich wszystkich wręcz zakochany,
Tu głośność sama wyżej dwa tony
A tembr głosu jakby podniecony.
Dla mojego dobra i mej wygody,
Odkurzacz, kredyt i krzyk mody.
Dla samopoczucia i dla zdrowia
Milion leków. Uczta lekowa.
Słuchacie reklam moi mili?
Podane językiem jak dla debili.
Odkryj, wypróbuj, a w tym emocje.
Płonący konar, nietrzymanie nocne.
Hitem, hitów jest lansowanie,
Zważcie na to moi kochani,
W czasie obiadu – miłego zajęcia,
Coś na biegunkę, albo na wzdęcia.
W setkach reklam, których nie zliczę
Wszystko to dla mnie jest policzek.
Dla intelektu i to mnie gorszy.
Wyceniają go na dziewięć groszy.
Cenią.
To ja
Dziś podjąłem próbę by siebie ocenić.
Co mogę zostawić, a co muszę zmienić?
Uczciwość, godność, honor, nieskromnie lecz szczerze,
Powiem – jest to na piątkę. Głęboko w to wierzę.
Wiara, patriotyzm – niczym zieleń w maju.
Choć może czas już przelać krew dla swego kraju?
Szacunek bliźniego, empatia, współczucie,
Stawiam zawsze wyżej niźli powab uciech.
Czy wzorem? A gdzie tam, więcej zrobić można
I czynem i słowem, bo to rzecz jest ważna.
Tak – nieraz pomogłem, w biedzie i frasunku.
Groszem, gestem, uczynkiem dla dobra, ratunku.
Jest jednak ktoś taki, choćby błagał z łkaniem,
Łyk wody dla życia nigdy nie dostanie.
Nawet gąbki w occie jemu nie umoczę.
Z powodu draństw, wbrew natury zboczeń.
Ten ktoś tajemniczy to jest raczej „oni”
Mówią o nich ogólnie, że to są zieloni.
Sekta, która przeciw ludzkości działa
Światem chce zarządzać, choć to grupa mała.
Wbrew rozsądkowi, mądrości i prawom natury.
Lecz ma ścisły scenariusz napisany z góry.
Przez rekiny finansów, pazernych bogaczy,
Lewackie idee, których sens – śmierć znaczy.
Z biedy i chorób. Czy nam tego trzeba?
Z zimna i walki o małą kromkę chleba.
Czy ktoś dziś tęskni za Norwidem, Sienkiewicza potrzebuje,
z Mickiewiczem ucztuje?
„Czemu cieniu odjeżdżasz…”. Powróć Ty Cyprianie,
Ze swą przenikliwością, ze swym mądrym zdaniem.
Twej miłości ojczyzny, intelektu trzeba,
Niczym wody, powietrza, świętej manny z nieba.
„Miecz wawrzynem zielonym i gromnic płakaniem…”
Bez wzorów i korzeni co się z nami stanie?
„Rwie się sokół i koń twój…” A dziś szkapa chuda.
Czy bez Twych cnót, walorów przetrwać nam się uda?
Mędrcy okryjbidy, filozofi – Bóg strzeże,
Stają przeciw rozsądkowi i przeciwko wierze.
Wybrańcy narodu z moralnością Kalego,
Zieją nienawiścią, trwają zdradą. Dlaczego?
Jakże żyć nam w rozkładzie, ułudzie i zwidzie?
Ratuj kraj nasz i naród kochany Norwidzie.
Panie Henryku Sienkiewiczu larum grają,
A waść wygodnie siedzisz tam u Boga w Raju.
Daj nam rycerzy prawych dla ojczyzny lubej,
By wrócili jej wolność, honor, zacność, chlubę.
Takich co byli wzorem wszelkich cnót i zasług.
Tych co cenili parol. Polszce zesłał i Bóg.
Szable szczerbili w bojach za ojczystą ziemię,
A na pohybel tym, co zdradzili swe plemię.
Kupą mości panowie, bo w kupie jest siła.
Czyli wszyscy razem by ojczyzna nam była
Dobrobytem, azylem, domem, spokojnością.
Za to ją szanujmy i otoczmy miłością.
Ty geniuszu słowa, powiedz nam jak zaradzić,
By Rzeczypospolitej nikt już nie śmiał zdradzić.
Ty wielki Adamie, Nasz Wieszczu Narodowy,
W tęsknocie ojczyznę równałeś ze zdrowiem.
A życie swe z ufnością powierzałeś Bogu,
By martwą powiekę podnieść w świątyń progu.
Na obczyźnie o Polsce tęsknie myślałeś.
O niej dzieła tworzyłeś, o niej sercem pisałeś
Najpiękniejszą polszczyzną, duszą i rozumem.
Tak jak Ty – czytać tego nie śmiem i nie umiem.
Co Ty rzekniesz poeto na dzisiejszą mowę?
Jak ocalisz z szaleństwa swą szacowną głowę,
Gdy zewsząd plugastwo i języka kloaka?
Czy to taka moda i też maniera taka?
Słownik naszej mowy tworzą dziś ignoranci,
Na spędach ulicznych plugawią go zażarcie.
Kraj ojców traktują jak wychodek, latrynę.
Za srebrniki drą gardło. Zapłacą za winę.
A tłuszcza tego słucha, skanduje wiwaty.
Ludzie to, czy dziwadła, czy ojczyzny katy?