Wstaje rano i od progu robi sto „brzuszków”. Następnie kolejne ćwiczenia rozciągająco – wzmacniające. Podnoszenie ciężarków, gimnastyka nóg i kręgosłupa. Na wszystko schodzi się godzinę. Bez śniadania, jedynie o szklance herbaty, przebiera się w lekkie spodenki, koszulkę, biegowe buty, zakłada sportowy zegarek. W podskokach przemierza schody i wyskakuje z bloku. Na osiedlu każdy Go zna i nikogo nie dziwi widok rozbieganego, wesołego emeryta. Poranna rozgrzewka w stronę lasu musi przebiegać przez ruchliwe ulice Warki. Mieszkańcy pozdrawiają Go uśmiechem. Jakieś 2 km do mostu samochodowego, aby wartkim tempem przenieść się do świeżego lasu. Knieje podgrabowskie, potem zakrzewskie, czasami jeszcze Anielin i Rozniszew. Biegnie sam, zna na pamięć odległości między leśnymi zaułkami, mógłby przebiec trasę nawet po ciemku. Wczesnym rankiem jednak rześkie powietrze daje energetycznego „kopa”. Zerkając na pomiar czasu w zegarku, zwinnie okrąża naszą podwarecką „puszczę”, aby na ostatnich kilometrach solidnie przyspieszyć. Wyznacza sobie 400- metrowe odcinki, na których wykonuje „tempówki”. Oprócz swobodnego kilkunastokilometrowego biegu po miękkiej leśnej ściółce, ciągle ćwiczy też interwały. Grząskie podłoże pachnącego lasu, korzenie, liście i piaski- skutecznie rozpracowują dolne partie mięśni i pobudzają stopy do wysiłku… Sprężyste ruchy ramion dopingują całe ciało, a w głowie…- zaczynają się dziać cuda…! Powraca po 14 km solidnego dotlenienia. Przeprawa przez most samochodowy, potem pod górę ulicą Mostową. Dziesiątki samochodów i setki przechodniów- jak w letargu mijają żwawą, prężną sylwetkę. Sterowane nieprzeciętną siłą woli, sukcesywnie ćwiczone i dyscyplinowane nogi- nigdy nie odmówiły Mu posłuszeństwa. Dzień w dzień naliczają od 13 do 17 km biegu. Są niezawodne i ochocze. Są podstawą Jego zdrowia…I szczęścia.
Ten Pan, to Czesław Nocuń. Ma 67 lat i 30 lat biegania za sobą. Bez tego nie byłby sobą. Choruje…- tylko od „ niebiegania”… I raczej nie da się Go spotkać- u lekarza. To kolejna nieprzeciętna warecka osobowość sportowa, której należy się hołd i naśladowanie. Znana twarz, na której wiek nie zebrał jeszcze swego żniwa. Doskonały przykład na to, jak żyć zdrowo, bujnie i kolorowo. Jak co dzień wygrywać walkę z czasem. Sport nigdy nie był Mu obcy, gdyż w dobie Jego dzieciństwa – dni wolne, to dni spędzane na dworze. Boisko, piłka, drzewa, łąki, rzeka…Kopanie, fikanie, pływanie i fizyczna rywalizacja między rówieśnikami- to zwyczajne atrybuty tamtych szczęśliwych lat. Bez komputera i drogich gadżetów sportowych- też dało się weselić. A w dodatku- jak dotlenić!
Jego wielka przygoda z bieganiem zaczęła się niepozornie – od wychodzenia z psem na spacer. Pan Czesio miał wtedy ok. 37 lat, co jest znamienitym wiekiem dla amatora – sportowca. Płomienne lata młodości już minęły, powoli rozpoczynał się etap dojrzałych przemyśleń i analizy swojego całokształtu. Czas leci. Kim jestem? Jak wyglądam? Co dalej zrobić, by owocniej żyć?
Najlepiej zacząć od wagi ciała, a było jej jakieś dwadzieścia kilogramów za dużo. Niski wzrost i 98 kg to duży balast do udźwignięcia. A więc krótkie początkowo wycieczki z psem wokół bloku- przeistoczyły się w krótkie pobiegania. Najpierw jedno okrążenie truchcikiem, potem dwa…I tak sukcesywne zwiększanie ich codziennie. Dotleniony organizm nabierał apetytu na coraz bogatszą aktywność. Z czasem pies został „ porzucony” na rzecz dłuższych wypraw na stadion. A tam dogodne podłoże i towarzystwo innych biegaczy- sprzyjało podniesieniu ambicji. Przysłowiowe „ kółeczka” zamieniły się w kilometry, aby w końcu zaokrąglić się jeszcze bardziej do znamienitej w biegowym środowisku „ dyszki”. Nauka czyni mistrza, a w miarę przybywania rezultatów, stopniowego spadku wagi ciała i większego komfortu poruszania się- wyniki tych niepospolitych już „ przebieżek” stawały się coraz lepsze. Niepostrzeżenie sport od czasu do czasu- przerodził się w nieodzowną codzienność. Częsta bytność na stadionie zaowocowała zawiązaniem cennych znajomości. I tak szybko utworzyła się grupa podobnych sobie zapaleńców: Marta Mikołajczyk, Christo Wasiliew, Jan Sitnik, Jerzy Napiórkowski, Jan Przepiórka, Jerzy Więckowski, Tomasz Grzegorek, Marcin Banach, Wiesław Królik, Dariusz Bobrowski, Grzegorz Więckowski…- i On, Czesław Nocuć. Warecka grupa biegowa, jak i nasza aktualna ( „ Biegiem po Warce”)- spotykała się regularnie raz na tydzień, ale w każdą niedzielę o godzinie 9 przy Leśniczówce. Razem zawsze jest weselej- i trochę trudniej. Rośnie rywalizacja, zaczynają się wyścigi, walka o prestiż i uznanie. Wydaje się jednak, że naszemu bohaterowi- nie uderzyły te zapędy do głowy. Pan Czesław z uśmiechem na twarzy wspomina ciepłe, sportowe spotkania, a dokładnych wyników swoich „życiówek” nawet nie pamięta. „Biegało się, bo się lubiło”- powtarza ze spokojem- „Biegam, bo już inaczej nie mogę…”
Pierwsze zawody to „ Bieg Teryfaksa” na warszawskich Kabatach- dystans 10 km. Następnie coroczne Biegi Pułaskiego w Warce, w których często osiągał drugie bądź trzecie miejsce w czołówce. I do dzisiaj sławna „ Chomiczówka” w Warszawie- do pokonania 15 km. Rok w rok powracało się na te same imprezy i porównywało wyniki. Nie była to mordercza walka o „bycie najlepszym”, ale na pewno zdrowa doza niezbędnych do doskonalenia się ambicji. Jego najlepszy bieg na 10 km- w końcu zamknął się w przepięknej cyfrze- 42 minuty… Lata treningów i konsekwentnych ćwiczeń, upór i niesamowicie podniesiona dzięki temu wydolność fizyczna poprowadziły go ku szczytom. Półmaraton Radomski, potem takie dystanse w Warszawie, kilka w ciągu roku- pozwoliły osiągnąć dla amatora- na pewno niecodzienny rezultat- 1,30 min. na długości 21, 097 km.
Od półmaratonów do maratonów- to dopiero było wyzwanie! „ Królewski dystans”, czyli 42.195 km początkowo udało się Panu Czesiowi osiągnąć w niecałe 4 godziny. Z sentymentem jednak wspomina jedną z edycji Orlen Maraton w Warszawie, gdy jako 50- latek powrócił pewnej nocy z wesela z żoną, aby po krótkiej drzemce, rano zerwać się na równe nogi- i pobiec w zadziwiającym tempie swój najlepszy spośród wszystkich w życiu- i najdłuższy dystans. Maraton ukończył w pełni sił- z czasem 3 godziny 30 minut. Takich długich królewskich biegów miał w życiu kilkanaście- od Radomia, poprzez Warszawę i Kraków. Dzisiaj mówi, że z chęcią zapisałby się jeszcze na zawody w półmaratonie. Mamy nadzieję, że już niebawem to nastąpi.
Uczył się w wareckiej Szkole Podstawowej nr 2, a potem w Zespole Szkół Zawodowych w Warce. Z zawodu jest ślusarzem remontowym. Aktualnie, na emeryturze- prócz biegania- poświęca się pracy budowlanej na działce. Od czterech lat regularnie morsuje. Jego waga, od czasów sprzed „ biegania” spadła o 30 kg. Jest rześki, pogodny i zawsze rozmowny. Odżywia się skromnie- warzywa, owoce, lekkie węglowodany, mało mięsa. Nie korzysta z wynalazków dietetycznych dla sportowców naszych czasów- typu izotonik czy żel energetyczny bądź kompleksy witamin. Na dłuższe wybiegania zabiera tylko naturalną wodę z cytryną i miodem. Nie pije kawy. Nie stosuje sztucznych witamin poza magnezem i zielem różeńca pospolitego. Ciekawy świata i ludzi, stale gdzieś podąża, wszędzie Go pełno-… poza przychodnią zdrowia…
Były lata, gdy prócz biegania cenił sobie pływanie i rower. Dziennie pokonywał nawet trasę 100 km- podzieloną na etapy- rano i wieczorem, w stronę Magnuszewa, wracając przez Mniszew i Rozniszew. Lubił kąpiele w jeziorze, rzece i na basenie. Czasem wyjeżdżał w góry pod Zakopane i biegał oczywiście po nich – poprawiając wydolność. Podwareckie zgliszcza zawsze były jednak azymutem na mapie Jego życia. I nigdy długo nie tęsknił za „nieznanym”…
Niewspółmierne z żadną inną dziedziną życia jest sportowe pragnienie ciągłego doskonalenia siebie i duch rywalizacji. Ci, których bieganie już oczarowało na dobre- mogą ten „ niepokój” zrozumieć. Czesław Nocuń, to warecki biegacz- amator, z wyglądu spokojny i pogodny. Ustabilizowane życie emeryta, czystość i porządek wokół- nie są jednak dowodem Jego stonowanego ducha. Kolejny sportowiec- legenda naszego miasta, od trzydziestu lat, każdego dnia podejmuje się wyzwań nie na miarę zwykłego śmiertelnika. Walczy ze sobą o siebie. Walczy, bo wie, że ma jedno tylko, niepowtarzalne życie.
Z łezką w oku wspominam niedawne, przypadkowe, cudowne spotkanie z Panem Czesiem- na rozstajach leśnych dróg. Czas epidemii i wszelkich obostrzeń. Zakaz wychodzenia z domu, nakaz dystansu społecznego, nawet z lasów ludzie uciekali. Szaro i buro mi było od tej bezdusznej samotności. Któregoś słonecznego wczesnowiosennego poranka , przemierzając zakrzewskie bory- o dziwo spotkałam człowieka. Biegł bez czapki i rękawiczek, spocony, owiany pierwszym cieplejszym tego roku wiatrem. Przywykłam już, że ludzie w takim przypadku pozdrawiają się z daleka lekkim ręki skinieniem…i to wszystko. Nie w przypadku Pana Czesia. Podbiegł rześki i uśmiechnięty- z szeroko rozwartymi ramionami, by uściskać mnie i ucałować. Starszy senior, w wieku powszechnie zwanym „ zagrożonym”. Nie dla Niego strachy te i żale. On do przodu będzie gnał wytrwale. Nie dla Niego szarości i smutki. Żywot ludzki jest na to zbyt krótki!
Cztery lata temu przytrafił Mu się niechcący wypadek w pracy. Pojawił się krwiak- i pierwsze chyba od niepamiętnych czasów spotkanie ze służbą zdrowia. Dokładne badania i analizy. Niemożliwość wysiłku fizycznego przynajmniej na pół roku. Niebywały marazm i pustka. Brak perspektyw. Badająca Pana Czesława lekarka wykryła przy okazji- zwyrodnienie kręgosłupa lędźwiowego. Totalny zakaz biegania. Co dalej?
W ciągu półrocznej przerwy- krwiak się niepostrzeżenie wchłonął. Zwyrodnienie pozostało zwyrodnieniem- z tym, że zagłuszonym codziennym ćwiczeniem. Pan Czesław nie dał za wygraną. Wstaje rano- i mimo bólu- rozpracowuje wszystkie partie pleców. Po takiej eskalacji wysiłku- zasługuje na nagrodę. 13-kilometrowy wojaż po lesie, by poczuć, że życie Go niesie!
Jakże żywy przykład na to, że zapał, determinacja i umiłowanie naturalnego świata- mogą pokonać wszelkie niedogodności losu. Jaka siła- do pokonywania narzucanych nam dzisiaj masowo uprzedzeń! Czesław Nocuń, jeden z honorowych członków naszej wareckiej elity biegaczy- wciąż urzeka, pokazując- jak żyć, by nie przegrać życia.
Agnieszka Rudnicka