Jacek Naduk, nasz warecki sędzia siatkówki zakończył karierę na szczeblu centralnym PZPS. Ale nie oznacza to, że nie będziemy oglądać go na naszych parkietach lokalnych.
Nieubłagane limity wiekowe sprawiły, że z końcem grudnia żegnamy się z kolejnymi arbitrami, którzy ukończyli 55. rok życia. Jednym z nich jest Jacek Naduk, który swoją przygodę z gwizdkiem zakończy 28 grudnia meczem I ligi kobiet w Jarosławiu.
Jacek Naduk pochodzi z Warki niedużej, ok. 12-tysięcznej miejscowości znajdującej się w połowie drogi między Radomiem a Warszawą, słynącej przede wszystkim z browaru. Swoją życiową przygodę z siatkówką rozpoczął w 1978 roku pod kierunkiem trenera Andrzeja Wardy w miejscowym klubie „Pułaski”. 4 lata później, kontuzja kolana sprawiła, że o kontynuowaniu kariery zawodniczej nie było mowy. Wtedy to usłyszał od swojego trenera pytanie, które zmieniło jego życie na kolejne, długie lata: „Nie chciałbyś zostać sędzią?”. „- Byłem wtedy w trzeciej klasie Technikum. Przez kilka miesięcy, trzy razy w tygodniu jeździłem do Warszawy na kurs. Bardzo pomagali mi rodzice i nauczyciele, bo w dni zajęć zwalniano mnie ze szkoły. To było naprawdę spore wydarzenie jak na warunki małej miejscowości – ktoś miał zostać sędzią siatkówki. To było coś!” – wspomina z uśmiechem Jacek Naduk. „- Kurs ukończyłem w 1983 roku, po którym ubrałem słynny strój „lodziarza” (białe: koszulka, spodnie i buty). Przypiąłem zieloną plakietkę i tak oto rozpocząłem swoją przygodę z gwizdkiem, sędziując pierwszy mecz w rozgrywkach powiatowych szkół średnich.” – dodaje.
Na awans na szczebel centralny czekał 11 lat. W 1994 roku w Warszawie, razem z sześcioma innymi osobami ukończył kurs uzupełniający (standardowo kursy odbywały się co dwa lata). Jak sam wspomina, jego mentorem był Krzysztof Strzylak, ówczesny szef sędziów radomskich i to dzięki niemu znalazł się na kursie. Po trzech latach uzyskał klasę związkową, a od 2000 roku sędziuje mecze jako sędzia klasy państwowej.
Jacek Naduk nie potrafi wskazać jednego, konkretnego, najważniejszego meczu w swojej karierze sędziowskiej. „- Było ich sporo. Począwszy od meczów ligowych, przez młodzieżowe mistrzostwa Polski po sparingi reprezentacji. Zawsze starałem się podchodzić do meczów jakby zawodnicy rozgrywali swój mecz o Mistrzostwo Świata. Dla nich każdy mecz był ważny, niezależnie od kategorii wiekowej, dlatego i ja starałem podchodzić się do nich w pełni skoncentrowanym.” – wspomina Jacek.
Przez te wszystkie lata nie zabrakło sytuacji zabawnych, ale i strasznych. Do tej pory wspomina sytuację z 1/2 Mistrzostw Polski kadetów, które rozgrywane były w Tomaszowie Mazowieckim. „- Byłem wówczas sędzią drugim. Po jednej z wymian zawodnik z Bydgoszczy opadł po bloku. Zasłaniając dłoń drugą ręką podszedł do mnie i powiedział z wielkim spokojem: „Panie Sędzio, coś mi się stało w rękę”. Gdy odsłonił zobaczyłem, że jego wybity kciuk nie wystawał nawet centymetra z dłoni. Znajdował się cały pod skórą! Straszne, sytuacja zakończyła się na stole chirurgicznym.” – opowiada sędzia z Warki. Innym pamiętnym spotkaniem był mecz Częstochowianki z MKS Andrychów, który decydował o pierwszym miejscu w tabeli i awansie z II do I ligi. Kto pamięta halę w Częstochowie oraz andrychowskich kibiców wie, co mogły oznaczać dwa autokary przyjezdnych fanów, wyposażonych w kilka bębnów, trąbki i dziesiątki pustych butelek PET uderzanych o ławki. Hałas na hali sprawiał, że sędziowie każdą wymianę kończyli… potrząsaniem siatki i sygnalizacją. „- Tam nie pomógłby nawet najgłośniejszy gwizdek. Razem z Markiem Wiśniewskim, z którym miałem przyjemność sędziować tamten mecz, żartowaliśmy że szum w uszach towarzyszył nam jeszcze przez kilka dni od ostatniego gwizdka.”
Ci, którzy znają Jacka, lub przynajmniej obserwują jego wpisy na Facebooku, z pewnością zauważyli, że udaje mu się łączyć sędziowanie z innymi pasjami. Jedną z nich jest zwiedzanie. Piątkowy mecz w Suwałkach? Czemu nie zakończyć go weekendem w Wilnie. Mecz w Bielsku-Białej? Jakże piękna jest Szyndzielna czy Klimczok! Toruń to piękna starówka i wspaniałe Centrum Jordanki, w którym można wysłuchać wspaniałego koncertu symfonicznego, Wieliczka to oczywiście kopalnia soli… „- Było tego dużo, a jak to się mówi: wspomnień i tego co widziałeś nikt nie jest w stanie Ci odebrać. Czasami jechałem więc na mecz dzień przed, czasami wracałem dwa dni po, które poświęcałem na rozejrzenie się po okolicy.” – dodaje Jacek Naduk. Oprócz zwiedzania jego hobby to m.in. pływanie, jazda na rowerze, na którym rocznie pokonuje od 5 do 8 tysięcy kilometrów (!) czy… zimowe morsowanie! Zapytany o podstawę dobrego sędziowania mówi, że według niego najważniejsza jest umiejętność wychwycenia własnych błędów i praca nad nimi. „- Dziś może powiedzieć, że 37 lat z gwizdkiem nie wystarczyło do tego, aby osiągnąć nieosiągalne, czyli perfekcję” – podsumowuje. Jak wspomina, rad z boku jest zawsze dużo, ale każdy ma troszkę inne spojrzenie na rozegrane akcje. „- Siatkówka ma coraz więcej elementów, które wymagają interpretacji. To utrudnia sędziowanie, ale nie może tłumaczyć wszystkiego. Receptą na sukces jest zachowanie skupienia przez cały mecz, co nie jest takie proste. A sukcesem jest mecz, po którym obaj trenerzy podejdą i podziękują za dobre sędziowanie. A jak do tego dołączy jeszcze Kwalifikator…” – kończy arbiter z Warki.
Wojciech Głod – Biuletyn Polskich Sędziów Siatkarskich nr 15 (4/2019)