Swą przygodę z bieganiem rozpoczął w 1997 r., mając 45 lat. To niezbity argument na to, że sport po czterdziestce wcale nie jest pomyłką. Bocznymi uliczkami Warki dobiegał do lasu, by tam swobodnie „ rozłożyć skrzydła”, gdyż w tamtych latach- napotkanie biegacza na mieście, to było jeszcze dosyć podejrzane zjawisko.
Ceni sobie wszystkich, którzy biegają, niezależnie od poziomu zaawansowania. Serdeczny, pełen szacunku dla innych sportowców- amatorów, nie lubi przedstawiać siebie w superlatywach. Raczej powściągliwy w ocenie własnych dokonań. Postawny, choć szczupły, rześki, zawsze do biegania perfekcyjnie przygotowany…Zdrowy. To ceni sobie ponad wszystko. O to codziennie zabiega. Od 23 lat – to jest Jego głównym celem. I sukcesywna praca, zrównoważony wysiłek, cierpliwość i pokora w uprawianiu sportu- do tej pory nie pozwoliły Mu zboczyć z wybranej drogi. Zdarzały się drobne kontuzje, bóle kolan, „zbicie z nóg”- szczególnie w pierwszych latach treningów… Z uśmiechem na twarzy wspomina dziś wcale niezabawne wtedy sytuacje, gdy z „przećwiczenia” musiał po barierce wspinać się na czwarte piętro swego mieszkania w bloku… Zakwasy, sztywność mięśni, ból.
I niezapomniana cudotwórcza, uzdrawiająca, acz potwornie śmierdząca mikstura Czesława Nocunia- z żywokłosu i smalcu, którą gotował podobno dla sfatygowanych biegaczy- na powietrzu, w specjalnym kotle! Ból, okłady, przemęczenia.
Ale minęło. Im częściej biegał i nie przesadzał z dystansami, mięśnie stopniowo przystosowały się do takiej codziennej aktywności. Potem było już tylko coraz lepiej.
Zaczęło się zwyczajnie, od tak, gdy od dawna kiełkuje w człowieku nieposkromiona chęć, by zrobić coś dobrego dla siebie, ale jakoś nie może się „wykluć” – i nagle chęć przeradza się w impulsywny „ wielki” czyn. Motywatorem okazał się biegający kolega z pracy Artur Grzelewski. Pobiegać, aby spalić trochę więcej kalorii, zaczerpnąć powietrza, rozruszać się, „aby stać się lepszym mężem”- jak kwituje ze śmiechem Pan Janek. Najpierw króciutkie, kilkukilometrowe dystanse, aż w końcu wypracowane siły pozwalają szlifować tempo na 10 kilometrów. Któregoś dnia, biegnąc ulicą Mostową w stronę rzeki- grupa wareckich zapaleńców „ zgarnęła” Go do swego grona. Jurek Napiórkowski, Czesław Nocuń, Darek Bobrowski, Jan Sitnik, Grzegorz Więckowski, Cristo Wasilew i Marta Mikołajczyk- którą zawsze wszyscy starali się prześcignąć, na ogół bez rezultatu! Grupa nazywała się wtedy
„Start Pułaski Warka”. Dziś z perspektywy kilkudziesięciu lat, Pan Janek nie jest w stanie zhierarchizować tych biegających osobowości. Wszystkich ceni tak samo, każdego, kto biega, bez względu na jego osiągnięcia. „Marta jest wspaniała i nieugięta do dziś, ale niebywałe wyniki osiągał też Cristo, mało kto był w stanie Mu dorównać”- waży słowa Pan Janek.
Bieganie, ale nie tylko. W młodości piłka halowa nożna, ćwiczenia gimnastyczne, a narty biegowe i pływanie- ceni sobie do dziś. Tę ostatnią dyscyplinę szlifował u znanego wszystkim w Warce triatlonisty- Jacka Winiarczyka- i to Jemu przypisuje Pan Janek zasługi w przygotowaniu do prawdziwej przygody z wodą. Było niepozornie, ledwie umiał utrzymać się na powierzchni, a dzięki Jackowi- wypracował kondycję i technikę pływania na tyle, że przepływał 380 km rocznie ( 2018 r.). Zaczął też morsować. Zimowe kąpiele wykonuje regularnie od 6 lat i od tego czasu pożegnał się całkiem z często zdarzającymi się wcześniej jesienno- zimowymi infekcjami. Podkreśla, że morsowanie nie jest pustym wymysłem ani szpanem czy mitem, to powszechnie udowodniony naturalny sposób na konserwację organizmu, na wzmożenie jego witalnych sił- zamiast sztucznych, szkodzących zdrowiu, chemicznych pastylek „ na wszystko”…
Zwolennik aktywności fizycznej serwowanej często, regularnie, ale bez przesadnych ekstremów- im częściej biegamy, tym mniej kontuzji się zdarza i mniej problemów ze zdrowiem, organizm samoistnie hartuje się- wystawiany na różne warunki atmosferyczne i pobudzany do wysiłku. Coroczny udział w Grand Prix Warszawy i Mazowsza na 10 km zaowocował osiągnięciem świetnej formy i niecodziennego wyniku- 38 minut oraz zajęciem III miejsca open. Z sentymentem wspomina jednak długie, maratońskie dystanse, które zaczął biegać już po 2 latach swoich treningów. Największym przeżyciem był udział w Maratonie Berlińskim 28 sierpnia 2008 r., w którym uczestniczyło 40 tys. biegaczy z całego świata. Pan Janek osiągnął wtedy świetny wynik- czas 3 godz. 41 minut i dobiegł jako 9097 zawodnik. Pamiątkowy dyplom z tego spektakularnego wydarzenia ze zdjęciem najlepszego czarnoskórego biegacza – zwycięzcy w tle, oprawiony w ramki do tej pory upiększa ścianę mieszkania Pana Janka.
Zdarzyło Mu się kilka maratonów w życiu, bo z powodów zdrowotnych nie chce pozwalać sobie na więcej, ale twierdzi z entuzjazmem, że każdy z nich to osobliwe, niepowtarzalne, nieporównywalne z niczym innym- przeżycie.
Dzisiaj… 68-latek, nadal biega codziennie. 8- 10 km przez lasy, trasa znana, nie musi patrzeć na zegarek. Spokojnie, swoim tempem, bez ekstrawagancji, nie spieszy się zawzięcie, by „nabić” surowo zaplanowany rezultat. Lata walki o najlepsze wyniki, gdy wraz z Jankiem Sitnikiem chcieli prześcignąć Martę Mikołajczyk- już minęły. Ale pozostała mania, przyzwyczajenie, ta cudowna zależność…od natury. Żyć trochę niezwyczajnie, lepiej, zdrowiej, bez leniuchowania, z akcentem codziennych mocniejszych wrażeń… Aby trwać szczęśliwie i zdrowo- trzeba o to samemu zabiegać- nikt inny za nas tego nie zrobi.
Każdego dnia pozwala więc sobie na normalny, dostatecznie długi sen. Bez pośpiechu- wstaje i przygotowuje niezmienny skład zdrowego śniadania: płatki owsiane, ciemne morele i suszona żurawina- zalane gorącą wodą. Dieta prosta, ale bogata w naturalne składniki. Nigdy nie preferował teoretycznych węglowodanów spożywanych w nadmiarze dzień przed maratonem. Gdy inni wcinali kaloryczne kluski, On wolał zwykłą bułkę z miodem.
Lekkostrawne śniadanie, poranna kawa, kilka ćwiczeń pobudzających i dopiero truchcik w podwareckie knieje. Dzień w dzień, rytuał powtarzany jak mantra, a jednak nigdy nieznudzony. A w zimowe weekendy soczysta kąpiel w lodowatej wodzie. Czasami też spacery gołymi stopami po śniegu, potem narty biegówki- i przebieżki po lesie. Co dzień, niezmiennie i niezależnie od pogody- nogi muszą wiedzieć, po co żyją. A to ciało, by trwało, musi pobiec!
Recepta na dobrego biegacza? Co doradziłby dzisiaj Jan Przepiórka- nowym młodszym pokoleniom? Cierpliwość i pokora- to cechy, które powinny nam nieodzownie w bieganiu towarzyszyć. Pan Janek niezachwianie wierzy w moc sukcesywnej, dalekobieżnej, cichej, wytrwałej pracy… Wyniki i forma przychodzą niespodzianie same. Najważniejsze, aby wiedzieć, po co się to robi.
Mijają sukcesy, mijają też i niepowodzenia. Na krętej, jak każdego sportowca, drodze niezłomnego wareckiego biegacza, Jana Przepiórki, co dzień jednak, dzieje się nadal wiele. Ambicja, pragnienie, motywacja, wysiłek, zmęczenie, lęk, nagroda, radość, satysfakcja…
I najlepszy wynik- zdrowie. I największa wygrana- nieugięte trwanie, z głową w chmurach, by chcieć więcej jednak niż… szara eminencja strachu…
Ze stopami twardo podążającymi…Po wybudowanym przez siebie- swoim osobistym szczycie…
Gratulujemy! Podziwiamy! Naśladujemy!
Agnieszka Rudnicka